Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/309

Ta strona została przepisana.

twarz pobladła bardziej jeszcze, na widok krzyczącej i wijącej się w bolach Karen. Nie widziała nigdy rodzącej, mimoto jednak chwyciła ją za ręce, podtrzymała i mówiła jej słowa serdeczne, kojące, aż do nadejścia akuszerki.
Przyszedłszy do Karen, zastał Krystjan obok jej łóżka kołyskę z leżącą na poduszkach, szkaradną kreaturą. Karmiła dziecko sama, ale nie widać było zgoła rozradowania macierzyńskiego. Traktowała noworodka z ponurą wzgardą. Gdy dziecko płakało oddawała je Izoldzie. Odor pieluch przepajał stancję.
Drugiego dnia wstała Karen i włóczyła się po mieszkaniu. Gdy nadszedł Krystjan, zastał tu matkę Karen i Rut Hofmann. Wdowa Engelschall oświadczyła, że weźmie dziecko do siebie, a Karen spojrzała niepewnie na Krystjana. Wdowa powiedziała głośno:
— Pięć tysięcy za pielęgnowanie i wszystko będzie w najlepszym porządku. Rzecz główna, byś miała spokój, a to najlepszy sposób.
— Ja się wcale nie sprzeciwiam! — mruknęła Karen.
— Cóż pan na to, panie Krystjanie? — spytała wdowa.
— Zdaje mi się, — odparł — że dziecko powinno zostać przy matce.
Karen zaśmiała się oschle, a wdowa zawtórowała jej. Rut Hofmann podniosła się z krzesła. Krystjan zapytał grzecznie, czy ma doń jakiś interes. Pokręciła głową, tak że włosy rozpierzchły się w prawo i lewo i nagle podała mu rękę. Krystjanowi wydało się, że ją zna od dawna.
Zawiadomił Karen, że wyjedzie, ale termin podróży odłożył na tydzień.