talizmu, posiada coś co jest nader subtelne i czcigodne. Możnaby to przyrównać do drzewa o korzeniach głęboko w ziemi skrytych, które rozpościera w powietrzu konary, gałęzie, kwiaty i paki. Jest to dzieło boże i gardzić niem nie wolno.
— W jakimże celu mówisz mi pan to wszystko, pastorze? — spytał niechętnie.
— Ojciec cierpi. Udaj się pa,n do niego i uczyń wyznanie. Jest to nawet obowiązkiem syna.
Krystjan potrząsnął głową.
— Nie! — oświadczył. — Nie mogę.
— A matka pańska? Sądziłem, że nie potrzebuję o niej wspominać nawet. Ona czeka. Dzień cały jest dla niej ustawicznem oczekiwaniem.
Krystjan potrząsnął głową poważnie.
— Nie! Nie mogę! — powtórzył.
Pastor wbił smutnie oczy w ziemię, przez czas pewien siedział oparłszy podbródek na dłoni, potem zaś odszedł, unosząc dziwne, niejasne wrażenie.
Crammon pożądał przyjaciela, niie mogąc nikim zastąpić utraconego... Tliła jeszcze iskierka nadziei, że go odzyska w jego sercu, ale było tam teraz bardzo zimno. Toteż uczuł potrzebę umieszczenia gościa, przejezdnego bodaj.
Prawo miał do tego w pierwszej linji Lotar v. Westernach, z którym omówił już listownie spotkanie w jego willi w Styrji i pojechał tam z wiosną, puszczając na zieloną trawkę piękną miss Henkinson, której towarzyszył w aucie, od Spa do Norymberg.
Siedząc w wozie restauracyjnym ozwał się do przygodnie poznanego współpasażera: