Nie szczędził sam sobie pochwał, mówiąc:
— Budźcież płodni i mnóżcie się! Pierwsze dziecko wasze poniosę do chrztu!
Oczywiście nie zapomniano o solennej uczcie.
Crammon mawiał:
— W dziełach historycznych nazwą mnie kiedyś Bernardem fundatorem. Stałem się może praszczurem słynnego rodu, rodu królewskiego nawet... któż to wie? Tedy potomstwo wasze, niech je Bóg ma w swej opiece, będzie miało asumpt do wspominania z pietyzmem imienia mego!
/ Były to jednak tylko sztuczne ognie dobrego humoru. Gryzły go wnętrzne wątpliwości a przyszłość malowała się w czarnych zarysach. Przepowiadał wojnę i przewrót. Nie cieszyły go własne czyny. Gdy leżał po ciemku w łóżku, roiły się wokół niego ponure maszkary zła, czyhając, by go rozszarpać. Przymykał wówczas oczy, wzdychając ciężko.
Panna Aglaja zauważyła przygnębienie brata i radziła mu, by szukał pociechy w modlitwie. Wdzięczny za radę, przyrzekał pójść za nią.
Muzyka zagrała czułego walczyka. Amadeusz Voss zamówił szampana i powiedział:
— Pijże Lucylo! Pijże Ingeborgo! Życie krótkie, ciało chce użyć, bo to co nastąpi jest straszne.
Rozparł się w fotelu i zacisnął usta.
Roześmiały się strojne kokotki.
— Oszalał chyba, nasz doktorek! — zauważyła jedna — Znowu mu się coś przywiduje. Trudno go zrozumieć.
Druga dodała: