Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/338

Ta strona została przepisana.

działa przy siole, oglądając fotografje Krystjana, wizerunki krewnych, znajomych, konie, domy i psy.
— Karen miała prosty kostjum czerwono granatowy, a żółte włosy zakrywał kapelusz z popielatego filcu, przybrany wstążką. Twarz jej była chuda, ziemista, o ponurym wyrazie.
Pomijając wszelki wstęp, rzekła:
— Przyszłam spytać, czy pan już wie. Może pana przedtem zawiadomił. Może dopiero wczoraj wieczór. Nie wiesz pan nic? Ha, nie sposób było zapobiec. Oddał cały swój majątek ojcu. Nawet wyrzekł się dochodów rocznych z firmy, nie wiem ilu setek tysięcy. To co mu pozostało, starczy ledwo na życie, a i tak nie może samoistnie dysponować gotówką. Cofać się nie może. Klamka zapadła. Zbiera chęć krzyczeć, położyć się poprostu i krzyczeć. Pytam go, co uczynił, on zaś zdziwił się, iż mnie to oburza. A teraz pytam pana, czy jest to możliwe i czy wolno w ten sposób postępować?
Amadeusz nie wyrzekł słowa. Pobielał, a poprzez szkła okularów migotały żółte skry. Kilka razy przetarł dłonią usta.
Karen jęła spacerować po pokoju.
— Tak, tak! — rzekła, ogarniając dzikiem spojrzeniem zadowolenia wytworny salon — raz na wozie, a drugi raz pod wozem. Tak bywa. Mogłabym teraz powziąć decyzję w mej sprawie, o ile nie za późno już. Ale sądzę, że czekać to najlepszy interes.
Przystąpiła do stołu od strony przeciwległej i wpadła jej w oczy fotografja, nieznana dotąd. Był to portret pani Richberty Wahnschaffe, w sukni balowej, a z szyi zwisał podwójny sznur jej słynnych pereł.
Karen chwyciła portret, przyjrzała mu się, podnosząc brwi i rzekła: