Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/341

Ta strona została przepisana.

— Ułożyliśmy z matką twoją, że w dniach najbliższych ogłoszone zostaną oficjalnie zaręczyny twoje. Trwa to już za długo. W zimie będzie ślub. Szczęście ci się uśmiecha, chłopcze. Zofja Aurora Bavern, prócz posiadłości wartającej tyle co małe księstewko, przyniesie ci miljon talarów, a w dodatku jest piękna i rasowa. Nie zasługujesz na to i zdaje mi się nie umiesz należycie ocenić.
— Zofja Aurora jest mi bardzo bliska, — odparł nieśmiało — kocham ją nawet...
— Cóż to za mina, u kroćset? — burknął starzec. — Puste słowa! Czy ją kochasz, czy nie, nie wchodzi zgoła w rachubę. Wolałbym, byś się wyspowiadał ze sposobu życia, ale lepiej ci chyba milczeć... w siedmiu językach, jak mawiał stary Schleiermacher. Wdałeś się z jakąś tancerką, zmarnowałeś moc pieniędzy, minął już niemal czas karjery... mniejsza z tem... Któż nic był młody?
Tego atoli darować nie mogę, że żyjesz w sferach prolelarjackicli, niewiadomo na czem spędzasz noce i uczęszczasz na kazania armji zbawienia. Tego już za wiele, kiszki się przewracają. Chcę ci tedy dać linję wytyczną i żądam jasnej, krótkiej odpowiedzi.
— Zgoda! — Odpowiadam tedy, że nie pojadę do Sztokholmu, ani też nie poślubię Zofji Aurory.
Baronem rzuciło formalnie.
— Co? Ty? Jakto? — bełkotał.
— Jestem już żonaty.
— Ty... już?
Starzec zzieleniał, wbił oczy we wnuka i opadł we fotel.
— Poślubiłem dziewczynę, uwiedzioną przed trzema laty, córkę gospodyni mojej... Po przehulanej nocy wró-