— Cóż to ma znaczyć? — spytała Karen z trwogą, co ją teraz często napastowało.
Pokazał znowu zęby, co miało oznaczać uśmiech. Podszedł do komody, wysunął szufladę i jął bez pośpiechu grzebać w bieliźnie, wyrzucając na podłogę koszule, fryzki, pończochy i opaski. Tosamo uczynił z drugą i trzecią. Potem wziął się do szafy. Była zamknięta.
Wyciągnął rękę po klucz, czego Karen odrazu nie zrozumiała. Głucho w świadomości miała poczucie nowego ubóstwa, a Niels Henryk był tylko jego zwiastunem. Próbowała krzyknąć, gdyż budził w niej strach. Skrzywił się i uczynił gest otwierania. Podziałało to na nią, jak rozkaz i sięgnąwszy w kieszeń podała mu klucz.
Zbadał zawartość szafy, przewracał pudełka, rzucał na podłogę suknie, w końcu znalazł w zakątku drewnianą szkatułkę, wyłamał scyzorykiem wieko i wziął złotą broszkę, drugą, z napisem: Riccordo i Venezia, oraz srebrny łańcuszek. Wszystko to schował w kieszeń.
Polem poszedł do izby przyległej i hałasował tam znowu, a Karen siedziała bez ruchu, zapatrzona w powietrze. Po chwili wrócił, zostawiając zapaloną świecę na stoliczku nocnym. Przechodząc mimo, rzucił wzgardliwe spojrzenie na kołyskę i wyszedł, nie zamykając drzwi.
W świetle padającem z przyległej izby, patrzyła Karen na nieład swych ruchomości, potem sięgnęła za bluzkę i zatopiła się w ponurej kontemplacji fotografji pani Richberty Wahnschaffe.
Widziała same tylko perły.
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/345
Ta strona została przepisana.