Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/355

Ta strona została przepisana.

— Ośmnaście! — rzekł, wprosi zdumiony szczęściem swojem.
Amerykanin zebrał kości, potrząsnął także i powoli zesunął je na stół.
— Ośmnaście! — rzekł flegmatycznie, bardziej jeszcze, oczywiście, zdziwiony.
Nie wiedzieli co czynić. Powtarzać rzutów nie wypadało. Dokończywszy flaszki rozsiali się wśród objawów uprzejmości.
Letycja leżała bezsennie, nastawiając uszy na stuk maszyn, lekkie trzeszczenie ścian statku i słabym głosem nuconą kołysankę Eleuterji. Marzyła o bliskim już celu podróży, o Genui, a przed oczyma jej snuły się korowody strojnych panów i dam w romantycznym stylu spiskowców Fieska, oświetlone pochodniami ulicznemi, oraz sceny miłosne. Życie leżało przed nią barwne, a wiodła doń brama złota.

28.

Dziecko zabrano.
Krystjan zapytał gdzie jest, ale Karen wzruszyła tylko niechętnie ramionami.
Poszedł tedy na Zionskircliplatz do wdowy Engelschall.
— Umieściłam je dobrze! — oświadczyła szorstko. Nie troszcz się pan! Wogóle nie rozumiem. Przecież nie pańskie.
— Może mi pani mimoto powie, gdzie jest? — nalegał.
— Nie powiem! — zawołała zuchwale. — Ani mi się śni. Malcowi całkiem dobrze, a pan, sądzę, zapłaci coś jego wychowawczyni. Wszakże to obowiązek i skąpić nie wolno.
Krystjan palrzył w milczeniu na pucułowatą twarz