się zaledwo dwa razy. Po raz pierwszy, gdy przybył do seminarjum, by mnie zaangażować do synów swoich. Myśląc o tem, widzę przed sobą coś tłustego i lodowatego. Wybór padł zaraz na mnie. Posiadałem wysokie uznanie przełożonego, toteż chciał mi ułatwić drogę życia. Tak... Po raz drugi widziałem go pewnej nocy grudniowej, gdy przybył do Halberlsroda z komisarzem policji, by mnie wyrzucić na szczere pole. Nie patrz pan z takiem przerażeniem. Skutków dalszych nie było, zatajono wszystko.
Umilkł. Krystjan wstał. Voss nie zachęcał go do dłuższego pobytu, ale podprowadził do drzwi. Nagle rzekł innym tonem:
— Dziwny z pana człowiek, zaprawdę! Siedzisz pan i milczysz a drugi mówi i zwierza się. Cóż to właściwie znaczy?
— Jeśli pan żałuje, zapomnę o wszystkiem! — odparł Krystjan w zwykły swój przymilny i grzeczny sposób, nie całkiem wolny od dwuznaczności.
Voss zwiesił głowę.
— Zechciej pan wstąpić tu znowu kiedyś, przechodząc mimo, — poprosił zcicha — a może opowiem panu — wskazał palcem przez ramię — może opowiem o tamtem.
— Przyjdę! — rzekł Krystjan.
Albrecht Wahnschaffe udał się do sypialni do leżącej w łóżku żony. Było to potężne łoże z baldachimem na kręconych slupach. Po obu stronach widniały na ścianie kosztowne gobeliny, wyobrażające sceny mitologiczne. Kołdra z błękitnego adamaszku osłaniała majestatyczną postać pani.