Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/366

Ta strona została przepisana.

jąc mu raj na ziemi. Jeśli cię minie i zostawi, radabyś mu wydrapać oczy, jeśli weźmie, masz ochotę napluć mu w twarz.
To jest właśnie rzecz główna. Każdy ma swe utrapienia, ale to, czego się doznaje od ludzi... ach, mówię ci!
Te ostatnie słowa wykrzyknęła tak przeraźliwie, że zatętniły rozpaczniej jeszcze, niż owo, tragiczne: „Potem“.
Krystjan wyprostował się i wbił spojrzenie ponad lampą, w jeden punkt ściany.
Karen mówiła dalej, zwrócona ku podłodze:
— Stręczycielka oszukuje i okrada na wszystkie strony. Gospodarz napotkany za dnia robi minę, jakby chciał dać kopniaka, a skrada się cichaczem do drzwi o zmierzchu. Kupiec sprzedaje towar z łaski, za drogie pieniądze. Policjant o byle co robi awanturę, dybiąc na to, by mu wetknąć talara. Knajpiarz kredytujący dręczy, gdy niema pieniędzy, a naciąga, gdy je zwietrzy w kieszeni. O kochanku nie mówię nawet, jest konieczny i gdy jeden idzie do ula, trzeba brać drugiego. Żaden nie był gorszy chyba, niż Karolek Wyrwidąb. Ale najokropniejszą męką jest sam interes, sami klijenci. Pankowie i prostacy, młodzi i starzy, skąpi i hojni, wszystko to ścierwo na śmietniku. Przekonać się można co znaczy obłuda i łajdactwo, widać brudne dusze, pełne strachu, kłamstwa, chciwości i prostactwa. Nie wstydzą się tu, bo to nie potrzebne już i wyłazi z nich świństwo wszelakie. Widzisz przed sobą człowieka bez czci i wiary i poznajesz marne, a ohydne cielsko. Ot poprostu, wyżłop całą kałużę, a przekonasz się, jak to smakuje. Jeden katuje ciężarną żonę swoją, drugi głodzi dzieci, inni, to zapity student, wyrzucony