Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/369

Ta strona została przepisana.

A Karen powtórzyła tonem zgoła dziecięcym:
— Chcę mieć perły matki twojej!
Bredziła, oczywiście i wiedziała dobrze, że bredzi. Ani przez sekundę nie uważała za rzecz możliwą spełnienie tego pragnienia.
— Skądże ci to przyszło na myśl? — spytał szeptem, przystępując bliżej. — Cóż to znaczy właściwie?
— Nigdy jeszcze nie pragnęłam tak czegoś! — powiedziała tymsamym, czystym głosem, leżąc nieruchomo. — Radabym je przynajmniej zobaczyć. Jak wygląda rzecz taka? Chciałabym to wziąć w rękę. Czy perły istnieją naprawdę? Jeżdźże do niej i powiedz, że Karen chce obejrzeć te perły. Może ci ich pożyczy? — zaśmiała się obłędnie. — Może ci da na chwilę. To możliwe! — wbiła w sufit oczy rozbłyśnione na nowo. — Wówczas, sądzę, byłoby inaczej z nami!
— Skądże wiesz o perłach matki mojej? — spytał oszołomiony.
Wysunęła porywczo szufladę stolika nocnego i wzięła fotografję. Krystjan sięgnął po nią gwałtownym ruchem, mimo że mu podawała wizerunek.
— Voss mi to podarował! — oświadczyła.
Krystjan spojrzał na fotografję i położył ją bez słowa.
— Tego właśnie chcę! — rzekła, a rysy jej przybrały wyraz obłędny dziecięcej, nieprzytomnej chciwości, przepojonej zuchwalstwem. W rozbłysłych oczach był uśmiech, potem roześmiała się głośno. — Tego tylko chcę! Lizałabym to, ukryłabym we wnętrznościach, tak by nikt nie wiedział, ani widział. O tak, chcę mieć perły matki twojej, na chwilę bodaj...
Nic nie mogło wstrząsnąć Krystjanem silniej nad ów obłędny bełkot, nad to nierozsądne, bezprzytomne żą-