danie. Podszedł do okna, wyjrzał w ciemń i rzekł zwolna, z rozmysłem:
— Dobrze, będziesz je miała!
Karen nie dała odpowiedzi. Leżąc wyciągnięta, zamknęła oczy. Słów jego serjo nie wzięła wcale, a gdy wyszedł, jęła w milczeniu urągać mu i urągać sobie.
Nazajutrz rano pojechał Krystjan koleją podziemną na dworzec anhalcki i kupił bilet trzeciej klasy do Frankfurtu. Trzymał w ręku małą torbę podróżną.
— Dalejże, pokaż swą sztuczkę! — mówił Niels Engelschall do matki swej, wdowy-wróżbiarki.
Znajdywali się w sanktuarjum. Od sufitu zwisał na czarnym sznurze nietoperz wypchany. Miał skrzydła rozpostarte, a szklane, czarne oczy jego jarzyły się. Na stole, pokrytym kartami leżała trupia czaszka.
Był to wieczór niedzielny, a Niels wracał z knajpy. Zatrzymał się tu mimochodem tylko, spiesząc na taneczną zabawę. Miał czarny garnitur żakietowy z kamizelką w biało-niebieską kratkę i twardy, angielski melonik, tak głęboko na kark zasunięty, że widać było pośrodku głowy rozdział włosów. Pod lewem ramieniem trzymał cienką laseczkę. Chwiał krzesłem, na którem siedział rozwalony.
— Pokaźno sztuczkę swoją i prorokuj! — powtórzył ciskając na stół srebrną pięciomarkówkę.
W oczach jego, znużonych życiem tlił metaliczny blask nieokreślonej żądzy.
Matka bała się go stale. Tasując karty, rzekła przymilnie:
— Widzę, jesteś przy pieniążkach, chłopcze! To do-