Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/68

Ta strona została przepisana.

wała się na Walpurgę, gospodarz opowiedział mi jej dzieje i poprosił, bym naocznie zbadał czy jej choroba nie jest prostem udawaniem. Spytałem, czemu nie wezwą lekarza, ale powiedziano mi, że lekarz był i nic nie znalazł. Poszedłem do niej. Leżała w stajni, deskami tylko oddzielona od bydła, na snopie słomy, chroniącym od wilgotnej ziemi, nakryła starą derą końską. Nie złudziły mnie jej rumieńce, ni pozory zdrowia i powiedziałem Borschemu: — Ona już dogasa! — Gospodarz i żona jego dali wiarę słowom moim, gdym jednak ich poprosił, by chorą umieścili w miejscu odpowiedniejszem, wzruszyli ramionami. Nigdzie cieplej, niż w stajni być nie może, któżby zresztą ściągał na siebie kłopoty z powodu takiej, powszechnie unikanej nędznej istoty.
Poszedłem tam dnia trzeciego, polem zaś chodziłem stale. Nie mogłem poprostu myśli od niej oderwać. W ciągu całego życia nikt mi się tak głęboko nie wdarł w serce. Najzłośliwsi widzieli teraz, że już wsiać nie może. Siadywałem na drewnianej ławie, w dusznem zagrodzeniu u jej barłoga, ona zaś wilała mnie coraz to radośniej. Zerwane przezemnie po drodze kwiaty polne przyciskała do piersi, trzymając je w złożonych modlitewnie rękach. Powiedziano jej kim jestem i zaczęła mi zadawać mnóstwo pylań, na lemat życia pośmiertnego i zbawienia.
Chciała wiedzieć, czy Chrystus i za nią także poniósł mękę krzyżową. Bała się czyśćca, mówiąc, że jeśli tam tak źle, jak pośród ludzi, to dusza jej drży z trwogi. Nie było w tem urągowiska, ni skargi, chciała tylko wiedzieć.
Cóż jej mogłem odrzec. Zapewniłem, że Chrystus i ją takźe odkupił męką krzyżową. Na inne pytania nie da-