Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/72

Ta strona została przepisana.

mencie szpakowatego muzykusa krzykliwie śpiewała najmodniejsze kuplety.
Młodzieńcy powtarzali refreny, a Crammon bił oklaski dwoma palcami.
— Coś mnie korci! — powiedział zcicha, wśród rozgwaru. Wstał i wyszedł.
W kurytarzu zastał opartego o ramę zwierciadła znużonego Ferdynanda, starszego kelnera. Zażyłość dwudziestoletnia łączyła Crammona z tym człowiekiem, który nie popełnił w życiu jednej niedyskrecji, mimo że przejrzał bezlik tajemnic.
— Złe czasy, przyjacielu! — rzekł Crammon. — Coś się psuje w świecie.
— Trzeba brać rzeczy jak są! — pocieszył go Ferdynand z powaga i podał rachunek.
Crammon westchnął. Potem polecił zawiadomić zebranych, gdyby pytali, że mu się niedobrze zrobiło i pojechał do domu.
— Coś mnie korci! — powtórzył na ulicy i postanowił wyjechać.
Zatęsknił za przyjacielem. Wydało mu się, że miał jednego tylko i ten go odtrącił od siebie.
Tęsknił za Arjelem. Wydało mu się, że nie posiadał nigdy kobiety, bowiem nie zwróciła nań uwagi ta, która była mu uosobieniem talentu i uroku.
Na schodach, przed drzwiami mieszkania zastał Aglaję. Na odgłos kroków jego, pospieszyła otworzyć. Przeraził się, była bowiem noc późna.
— Jakaś dama czeka w salonie! — szepnęła panna Aglaja. Przybyła jeszcze o ósmej. Prosiła nas tak gorąco, byśmy jej pozwoliły czekać, że trudno było odprawić. To jakaś wykwintna kobieta i ma sympatyczne rysy.