dzina-wdowa, skubała zlekka ramię swej siostry-hrabiny.
Pani Febronius od początku zimy czuła się źle. Przeziębiona podczas przejażdżki sankami, dostała zapalenia opłucnej, a stan jej pogarszał się stale. Hrabina, która nietylko sama bała się chorób, ale nienawidziła je w innych, zaniepokojona wielce, zaczęła mówić o wyjeździe.
— Gdy mój mąż nieboszczyk czuł się bliskim śmierci, — powiedziała do panny Stöhr — wysłał mnie do Men tony. Mimo swej, właściwej zresztą wszystkim mężczyznom, głupoty i niedomyślności, okazał na tym punkcie prawdziwą delikatność. Znieść nie mogę widoku cierpień. Nie czuję powołania do miłosierdzia.
Panna Stöhr wzniosła natchnione oczy w niebo. Znając dobrze panią swoją, wiedziała, że cała ta historja z umierającym hrabią i wysłaniem do Mentony, to wytwór wyobraźni. Odparła jednak:
— Człowiek powinien zawczasu oswoić się z myślą o śmierci, pani hrabino.
— Droga Stöhr, — wykrzyknęła z oburzeniem — oszczędź mi tej mądrości bramińskiej. Schowaj na stosowną chwilę. Nie lubię pociech religijnych. Zadaniem pani nie jest głosić mi wielkie prawdy, ale bawić w miły sposób.
Pewnego wieczoru pani Febronius zapragnęła widzieć siostrę. Hrabina poszła w kapeluszu, szalu i grubych wełnianych rękawiczkach. Była blada i drżała ze strachu. Z westchnieniem siadła u łoża chorej, odmierzywszy w ten sposób odległość, by jej nie dosięgał oddech siostry.
Pani Febronius uśmiechnęła się pobłażliwie. Choroba usunęła z jej czoła zmarszczki trosk i smętek dnia
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/82
Ta strona została przepisana.