Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/86

Ta strona została przepisana.
2.

O trzeciej w nocy opuścił Feliks Imhof pewne towarzystwo przy Leopoldstrasse, gdzie grano wysoko. Wygrał kilka tysięcy marek, a złote monety, wsypane niedbale do kieszeni płaszcza brzęczały głośno.
Pił dużo, głowa mu ciążyła, a uczyniwszy kilka kroków ulicą, zatoczył się.
Mimolo nie miał ochoty wracać do domu i wstąpił do pewnej kawiarni, gdzie bywali artyści, pewny, że jeszcze zastanie kogoś do pogadanki i sprzeczki gotowego. Nie dość mu było dnia przeżytego, chciał zwiększyć jeszcze jego treść.
W zakopconej sali siedziało dwu tylko ludzi, malarz Weikhardt, niedawno przybyły z Paryża, oraz drugi malarz o wyglądzie hulaki, który wlepił tępo oczy w płytę stołu.
Feliks Imhoff przysiadł się do nich, kazał podać butelkę koniaku, nalał obom, ale ku wielkiemu niezadowoleniu nie mógł nawiązać rozmowy. Wstał i zaproponował Weikhardtowi, by mu towarzyszył.
— No, stary bazgraczu, — zwrócił się do drugiego ze wzgardliwą jowialnością — widzę, że cały spirytus wypalił się już w panu.
Malarz ani drgnął. Weikhardt wzruszył ramionami i rzekł zcicha:
— Nie ma co jeść, ni gdzie przenocować.
Feliks Imhoff sięgnął do kieszeni i rzucił na stół kilka złotych monet. Malarz podniósł oczy, zgarnął złoto i rzekł spokojnie:
— Sto sześćdziesiąt marek. Zostaną zwrócone pierwszego.
Imhoff roześmiał się rozgłośnie.
— Wierzy w to! — zauważył Weikhardt dobrodu-