z nabożności, ale pod tak silnem wrażeniem rzeczy samej, że graniczyła z przestrachem.
Szorstko niemal, zwrócił się doń Imhoff i rzekł:
— To mój obraz, bezwzględnie mój. Mieć go muszę. Dobranoc!
W przekrzywionym cylindrze, z twarzą znużoną, noszącą ślady nocnej hulanki, wyglądał strasznie.
Ruszył w końcu do domu.
Nazajutrz otrzymał wieść o przybyciu Craminona, który jechał do Monachjum na gościnny występ Edgara Lorma.
Krystjan dumał w jaki sposób ma zaopatrzyć w pieniądze Vossa, nie upokarzając go. Wobec postanowienia jazdy razem, musiał się przecież wyekwipować, a nie miał nic, prócz tego co na sobie.
Amadeusz wiedział o tem. Dzieliła ich przepaść społeczna, w którą patrzyli obaj z przeciwległych brzegów.
Amadeusz urągał w głębi serca słabości Krystjana i kochał go jednocześnie, uczuciem służalczem, tajonem, bo od dzieciństwa dep tanem i obrażanem. Dreszcz go przejmował na myśl, że zostanie sam w leśniczówce rozczarowany, konając, z wizją ponętnych obrazów w duszy. Cóż on uczyni, jak przezwycięży tę trudność? Dumał nad tem i obserwował Krystjana nienawistnie.
Czas naglił.
W ostatnie popołudnie, rzekł Krystjan:
— Nudzę się. Zagrajmy w karty! — wyjął z szuflady talję kart francuskich.
— Nie tknąłem w życiu kart! — zauważył Amadeusz.
— To nic! — rzekł Krystjan. — Wystarczy rozróżnić czarne i czerwone. Ja trzymam bank. Postaw pan na