Strona:PL Wells - Człowiek niewidzialny.djvu/106

Ta strona została przepisana.

czynił rozpaczliwe wysiłki zahaczenia się o nie. Woźnica coś uchwycił i zawołał:
— Mam go!
Czerwone ręce bufetowego szukały skwapliwie Niewidzialnego.
— Tu jest! — wołał bufetowy.
Marvel, uwolniony upadł na ziemię i usiłował wczołgać się po za nogi walczących. Walka odbywała się przy drzwiach. Po raz pierwszy usłyszano głos Człowieka Niewidzialnego, który syknął groźnie, gdy policyant stąpnął mu na nogę. Potem zaklął gniewnie, a pięść jego zaczęła śmigać w powietrzu, jak cep. Woźnica krzyknął i skręcił się kopnięty w brzuch. Drzwi sali zamknęły się z trzaskiem, zasłaniając odwrót Marvela. Ludzie, w kuchni pozostali, spostrzegli niebawem, że walczą i zmagają się z pustem powietrzem.
— Gdzie on się podział? — wołał brodacz. — Umknął?
— Tędy — rzekł policyant, wchodząc do ogrodu i zatrzymując się tam.
Kawałek kafla świsnął mu koło głowy i dokonał spustoszenia wśród porcelany na stole kuchennym.
— Ja mu pokażę! — zawołał brodacz i nagłe stalowa lufa błysnęła nad ramieniem policyanta, a pięć kul poszło w to miejsce, skąd wyleciał kafel. Brodacz, strzelając, posuwał lufę w kierunku poziomym tak, że strzały jego biegły, jak szprychy koła, wzdłuż małego podwórza.
Nastąpiła chwila milczenia.