ćwierć cala. Kemp przetarł oczy i znowu pomacał się po karku.
— To lepsze od duchów! — rzekł i zaśmiał się z przymusem.
— Śmiejesz się? Dzięki Bogu! To znaczy, że zaczynasz odzyskiwać zdrowe zmysły!
— Albo raczej głupieję — mruknął Kemp i znowu przetarł sobie oczy.
— Daj mi nieco whisky. Jestem nawpół żywy.
— Ja tego nie czułem. Gdzież jesteś? Czy, wstawszy, nie wpadnę na ciebie?
— Bądź spokojny.
— Whisky... Oto jest. Gdzie mam ci ją podać?
Krzesło skrzypnęło, a Kemp poczuł, iż mu ktoś odbiera szklankę. Oddał ją. Szklanka zatrzymała się na dwadzieścia cali po nad frontową krawędzią krzesła. Kemp wpatrywał się w nią z nieslychanem pomieszaniem.
— To jest... to musi być hypnotyzm. Musiałeś chyba zasugestyonować mnie, wmówić tą drogą we mnie, że jesteś niewidzialnym.
— Głupstwo! — powiedział Głos.
— Szalone głupstwo.
— Słuchaj mnie.
— Dzisiaj rano wykazałem ostatecznie — przerwał Kemp — iż niewidzialność...
— Mniejsza o to, co wykazałeś! Umieram z głodu — odezwał się Głos — a wieczór był chłodny dla człowieka nieodzianego.
— Chcesz jeść? — spytał Kemp.
Szklaneczka z wódką przechyliła się sama.
Strona:PL Wells - Człowiek niewidzialny.djvu/113
Ta strona została przepisana.