Strona:PL Wells - Człowiek niewidzialny.djvu/133

Ta strona została przepisana.

nad nieboszczykiem modlitwy... Był to zgięty i w czarny, wytarty surdut odziany staruszek z silnym katarem.
Pamiętam, że wróciłem do opustoszałego domu przez miejscowość, która ongi była wsią, a obecnie została zamieniona przez niesumiennych i niezdolnych budowniczych na liche miasteczko. W każdym kierunku ulice wybiegały na zruinowane pola, kończące się kupami śmieci i gruzów, oraz mnóstwem bujnego zielska. Przypominam siebie, jako wychudłą, czarną postać, idącą wzdłuż ślizkiego, połyskującego chodnika i to dziwne uczucie obcości w brudnem mieście.
Nie czułem najmniejszego żalu po ojca. Wydawał mi się ofiarą swego sentymentalizmu. Przesąd wymagał mojej obecności na jego pogrzebie, ale właściwie nic mnie to nie obchodziło.
Naraz, idąc przez ulicę High Street, poczułem w sobie powrót do dawnego życia na czas jakiś. Spotkałem mianowicie dziewczynę, którą znałem przed dziesięciu laty. Spojrzeliśmy na siebie...
Jakiś impuls skłonił mnie do zawrócenia na miejscu i do pomówienia z nią. Była to bardzo zwyczajna osoba.
Cały ten pobyt w dawno znanem mi miejscu był jakby snem tylko. Nie czułem wtedy samotności, ani tego, że ze świata dostałem się na pustkowie. Ceniłem bardzo stratę uczucia sympatyi do świata, którą kładłem na karb ogólnej próżności życia. Powrót do mego pokoju wydawał się jakby odzyskaniem rzeczywistości. Znajdowały się tam przedmioty, znane mi i ukochane przeze mnie. Tam oto stał aparat, doświadczenia były przygotowane i czekały na mnie. Obecnie zaś nie pozostało