już była najrozmaitszych planów, najzuchwalszych sprawek, których mogłem obecnie dopuszczać się bezkarnie.
Schodząc na dół po raz pierwszy, doznałem niespodziewanej trudności z powodu, że nie widziałem własnych stóp; potknąłem się nawet dwukrotnie i bardzo niezgrabnym ruchem ująłem za klamkę. Wkrótce jednak nauczyłem się chodzić po równem dosyć znośnie bez patrzenia w dół.
Nastrój mego umysłu był wyśmienity. Doznawałem takiego uczucia, jakiego musiałby doznawać człowiek, odziany w nieszeleszczące suknie i stąpający cicho w mieście, zamieszkanem przez niewidomych. Ogarnęła mnie dzika chętka żartowania, straszenia ludzi, klepania ich po plecach, zrzucania im kapeluszy z głowy i wogóle rozkoszowania się mojem niezwykłem położeniem.
Lecz zaledwie dostałem się na Great Portland Street, (mieszkanie moje znajdowało się w sąsiedztwie wielkiego magazynu bławatnego), gdy usłyszałem szczęk, poczem zostałem gwałtownie uderzony w plecy, a odwróciwszy się, ujrzałem człowieka, niosącego kosz syfonów wody sodowej i patrzącego ze zdumieniem na swoje brzemię. Jakkolwiek uderzenie istotnie mnie zabolało, to jednak zdumienie jego było tak bajecznie