stoczył się na łeb — na szyję po schodach, przytem coś trzymało go za gardziel i parło kolanem. Niewidzialna stopa stanęła mu na karku, niemiłe dla ucha tupanie odezwało się na schodach, usłyszał, jak obadwaj stróże bezpieczeństwa krzyczą i biegną, wreszcie frontowe drzwi domu zamknęły się z gwałtownym trzaskiem.
Potoczył się i usiadł z wytrzeszczonemi oczami. Potem ujrzał Kempa, schodzącego ze schodów krokiem chwiejnym, okrytego pyłem, z rozwianym włosem, z jedną stroną twarzy białą od silnego uderzenia, z wargami krwawiącemi, trzymającego kilka kawałków garderoby w rękach.
— Na Boga! — zawołał Kemp — gra się skończyła! Uszedł nam!
Przez dobrą chwilę Kemp tak był pomieszany, że nie mógł wyjaśnić Adyemu przebiegu sprawy. Stali obaj na schodach, a Kemp mówił pospiesznie, trzymając jeszcze ciągle groteskowe powijaki Griffina.
Ale po chwili Adye począł pojmować sytuacyę.
— To obłąkaniec — rzekł Kemp — istota nieludzka. Toż to uosobienie samolubstwa. Nie myśli o niczem innem, jak tylko o własnych zyskach, o własnem bezpieczeństwie. Usłyszałem właśnie od niego historyę takiego sobkostwa... Ranił ludzi. Będzie zabijał,