wił do siebie. Potem fotel zaskrzypiał, gdy na nim znowu usiadł.
O godzinie czwartej, gdy się całkowicie ściemniło, a pani Hall zbierała odwagę, by wejść i spytać swego gościa, czy nie życzy sobie herbaty, wszedł do bufetu Teddy, naprawiacz zegarów.
— O dla Boga! pani Hall — zawołał — ależ to psia robota na cienkie buciki!
Śnieg padał na dworze coraz gęściej.
Pani Hall zgodziła się na to, a potem zauważyła, że Henfrey ma ze sobą worek z narzędziami.
— Skoro pan już tutaj, panie Teddy — powiedziała — chciałabym, żebyś pan zajrzał nieco do mego starego zegara w salonie. Idzie i bije wcale dobrze, tylko wskazówka godzinowa ciągle pokazuje szóstą.
Idąc, pierwsza przeszła w poprzek ku drzwiom salonu, zapukała i weszła. Otwierając drzwi, spostrzegła, iż jej gość siedział w fotelu przed ogniem, drzemiąc pozornie przynajmniej, z obandażowaną głową, zwieszoną na jeden bok. Jedyne światło pochodziło od ognia na kominku. Wszystko miało rudawy kolor, przedstawiało się jej oczom jak niewyraźne cienie, a to tem więcej, iż tylko co zapaliła lampy w bufecie i miała oczy nieco olśnione. Przez chwilę zdawało się jej, że mężczyzna, na którego patrzy, ma olbrzymie