Strona:PL Wells - Człowiek niewidzialny.djvu/194

Ta strona została przepisana.

Z dołu doleciał odgłos tłuczonego szkła, a potem mocne uderzenia w deski.
— Niech go licho! — rzekł Kemp. — Musi już być. Atakuje jeden z pokojów sypialnych. Widocznie ma zamiar zruiuować cały dom. Ależ głupiec z niego. Okienice są pozamykane i szkło wypadnie na zewnątrz. Pokaleczy sobie tylko stopy.
Tymczasem już drugie okno oznajmiło o swojem zniszczeniu. Kemp i Adye stali na schodach, mocno zmieszani.
— Już wiem co robić! — rzekł Adye. — Daj mi pan kij albo coś podobnego, udam się na stacyę policyi i sprowadzę psy. One go wezmą.
Drugie okno podzieliło los swych poprzedników — zostało wysadzone.
— Masz pan rewolwer przy sobie? — spytał Adye.
Ręka Kempa zanurzyła się w kieszeni, zawahał się.
— Nie mam rewolweru... do oddania — odparł.
— Przyniosę go z powrotem — rzekł Adye. — Wszak jesteś pan tutaj zupełnie bezpieczny.
Kemp, zawstydzony przyznaniem się do obawy, wręczył mu żądaną broń.
— Teraz chodźmy ku drzwiom — rzekł Adye.
Gdy stali w drzwiach, wahając się, usłyszeli, jak jedno z okien sypialni na pierwszem piętrze skrzypnęło i pękło. Kemp podszedł ku drzwiom i zaczął odsuwać rygle, o ile możności jak najciszej. Twarz jego była nieco bielsza, niż zazwyczaj.
— Musisz pan natychmiast wyjść — rzekł do Adyego.
Po chwili Adye znalazł się na schodach przed