Strona:PL Wells - Człowiek niewidzialny.djvu/207

Ta strona została przepisana.

pięstki i usłyszał krzyk bólu, wydzierający z piersi swego napastnika; potem łopata wyrobnika świsnęła w powietrzu nad jego głową i ugodziła w coś z tępym odgłosem. Kemp poczuł krople wilgoci na twarzy. Nagle ucisk krtani osłabł, wskutek czego Kemp ruchem wytężonym uwolnił się, uchwycił bezwładne już ramię Niewidzialnego i wydostał się na wierzch. Blizko ziemi pochwycił niewidzialne łokcie.
— Mam go! — zawołał. — Ratujcie... ratujcie... trzymajcie! Jest pode mną! Trzymajcie go za nogi!
Tłum rzucił się na walczących, a obcy przechodzień mógłby przypuszczać, że ludzie ci odgrywają partyę jakiegoś wyjątkowo zaciekłego footbolu. Po okrzyku Kempa zaległa cisza... Słychać było jedynie uderzenia i ciężkie oddechy.
Naraz Człowiek Niewidzialny porwał się na nogi. Kemp uczepił go się z przodu, jak pies jelenia, a kilkanaście rąk szarpało niewidzialnego wroga z tyłu. Konduktor tramwajowy ujął go za kark i wlókł wstecz. Znowu upadła na ziemię gromada zwarta walczących, a po chwili rozległ się rozdzierający jęk:
— Litości! litości!
— Ustąpcie na bok, głupcy! — wołał Kemp przytłumionym głosem. — Powiadam wam, że jest raniony. Na bok!
Tłum usunął się, a wtedy ujrzano doktora, klęczącego o piętnaście cali w powietrzu po nad ziemią i przytrzymującego przy ziemi niewidziale ręce. Po za nim policyant trzymał niewidzialne stopy.