— Cóż potem?
— Coś... jakby wielki palec i palec wskazujący... ujęło mnie za nos.
Bunting począł się śmiać.
— Absolutnie nie było nic w rękawie — rzekł Cuss, a głos jego zmienił się na pisk przy słowie „absolutnie“. — Dobrze to panu śmiać się, ale co do mnie, to byłem tak zdumiony, że uderzałem mocno w mankiet, zawróciłem się na miejscu i wybiegłem z pokoju... zostawiłem go...
Cuss urwał. Nie można było podejrzewać szczerości jego przestrachu. Skończywszy, nalał sobie i wypił drugą szklanku lichego szerry.
— Gdy uderzyłem go w mankiet — dodał Cuss — doznałem takiego wrażenia, jak gdybym ugodził w rękę. A jednak nie było ręki. Nie było ani cienia ręki!
Bunting zamyślił się. Spojrzał podejrzliwie na Cussa.
— To nadzwyczaj zdumiewające zdarzenie — powiedział, a przytem wyglądał bardzo mądrze i poważnie — to nadzwyczaj zdumiewające zdarzenie.
Szczegóły grabieży w wikaryacie mamy przeważnie za pośrednictwem wikarego i jego żony. Zdarzyło się ona wcześnie rano, w pierwszy poniedziałek po siódmej niedzieli po Wielkiej Nocy, poświęcony w Iping