Nagle rozległo się w korytarza gwałtowne kichnięcie. Wybiegli oboje, a wtedy drzwi kuchenne zatrzasnęły się.
— Przynieś świecę! — zawołał Bunting i poszedł naprzód pierwszy. Słyszał wyraźnie dźwięk odsuwanych pospiesznie rygli.
Otworzywszy drzwi, Bunting ujrzał przez umywalnię, że tylne drzwi otwierają się właśnie, a słabe światło rannego brzasku pozwalało widzieć ciemne drzewa ogrodu. Bunting był pewien, że nikt nie wyszedł przez drzwi. Otwarły się one same, stały otworem przez chwilę, a potem zamknęły się z trzaskiem. W tej samej chwili przyniesiona przez panią Bunting świeca zamigotała... Dopiero po upływie minuty, a może i więcej czasu, weszli do kuchni.
Kuchnia była pusta. Zamknęli znowu tylne drzwi, przeszukali kuchnię, śpiżarkę i pomywalnię gruntownie, a wreszcie udali się do piwnicy. Nie było w całym domu ani żywej duszy.
Światło dzienne zastało wikarego i jego żonę w komicznych kostyumach na parterze własnego mieszkania, przy zbytecznem już świetle topniejącej świecy.
— Ze wszystkich zdumiewających zdarzeń... — zaczął wikary po raz już dwudziesty.
— Mój kochany — powiedziała pani Bunting — oto Zosia nadchodzi. Poczekaj, aż wejdzie do kuchni, a potem udaj się na górę.
Strona:PL Wells - Człowiek niewidzialny.djvu/44
Ta strona została przepisana.