Rozdział ósmy jest bardzo krótki i opowiada, że Gibbins, amator-przyrodnik tej okolicy, leżąc na obszernem, otwartem błoniu zupełnie sam, jak sądził, na obszarze kilku mil dokoła, i niemal drzemiąc, usłyszał tuż obok siebie takie odgłosy, jak gdyby człowiek kaszlał, kichał i klął siarczyście sam do siebie, a spojrzawszy — nie zobaczył nic. A jednakże głos był całkowicie wyraźny. Klął dalej w sposób, zdradzający człowieka kulturalnego. Klątwy te doszły do najwyższego natężenia, poczem zaczęły słabnąć i ucichły w dali, posuwając się, jak mu się zdawało, w kierunku Adderdanu. Rozległo się spazmatyczne kichnięcie, a potem wszystko umilkło. Gibbins nic o porannych zajściach nie wiedział, ale zjawisko było tak uderzające i niepokojące, że jego filozoficzny spokój dyabli wzięli; powstał pospiesznie i pobiegł w dół pagórka ku wsi, o ile mógł jak najprędzej.
Czytelnik musi sobie wyobrazić Tomasza Marvela, jako człowieka o dużej, ruchliwej twarzy, o cylindrycznie wystającym nosie, o zmysłowych, pełych, ruchliwych ustach, oraz o dziwnie najeżonej brodzie. Figura