Strona:PL Wells - Człowiek niewidzialny.djvu/66

Ta strona została przepisana.

Nagle został schwycony za kołnierz i wstrząśnięty gwałtownie, co go jeszcze bardziej oszołomiło.
— Nie bądź głupi — rzekł Głos.
— Dyabli wzięli... moją... kwitnącą... makówkę! — zawołał Marvel. — To niedobrze. To martwienie się temi przeklętemi trzewikami. Dyabli wzięli moją śliczną, kwitnącą makówkę. Albo też to może duchy!
— Ani jedno, ani drugie — rzekł Głos. — Słuchaj mnie!
— Makówka! — rzekł Marvel.
— Chwilkę — rzekł Głos przenikliwie, ledwie panując nad sobą.
— Więc i cóż? — spytał Marvel z dziwnem uczuciem, że palec jakiś jeździ mu po piersiach.
— Myślisz, że ja jestem wyobraźnią... jedynie wyobraźnią?
— Czemże innem możesz być? — spytał Marvel, trąc sobie ręką po karku.
— Dobrze — rzekł Głos tonem ulgi. — W takim razie zacznę ciskać w ciebie kamieniami, póki nie zmienisz swego zdania.
— Ale gdzież jesteś?
Głos nic nie odpowiedział. Bzz... furknął kamień pozornie z powietrza i chybił ramię Marvela na grubość włosa. Marvel, odwróciwszy się, ujrzał kamień, wznoszący się w powietrze, zataczający koło, wiszący przez chwilę w powietrzu, a potem upadający z niepochwytną niemal szybkością u jego stóp. Zanadto był zdumiony na to, aby się usunąć. Kamień odbił się od jego nieobutej nogi i rykoszetem wpadł do rowu. Marvel podskoczył na stopę w górę i zawył głośno. Potem