— Owszem, jadłem. Ale pokarm ten nie został jeszcze przyswojony przez mój organizm.
— Ach! — rzekł Marvel. — Rodzaj ducha, co?
— Wszystko to nie jest ani przez pół tak zdumiewające, jak ci się zdaje.
— W każdym razie jest zupełnie dostatecznie zdumiewające na moje skromne potrzeby — rzekł Tomasz Marvel. — Ale jakże to się robi u licha? Jakże się do tego zabrać?
— To za długa historya. A zresztą...
— Powiadam otwarcie, że cała ta sprawa zbiła mnie z pantałyku — rzekł Marvel.
— Mniejsza o to; mam w tej chwili do powiedzenia tylko to, że potrzebuję pomocy. Doszło u mnie aż do tego. Natrafiłem na ciebie nagle. Włóczyłem się wściekły do obłędu, nagi, bezsilny. Byłem w stanie popełnić morderstwo... Wtedy spostrzegłem ciebie...
— Boże!... — zawołał Marvel.
— Zaszedłem cię z tyłu... zawahałem się... sunąłem dalej.
Wyraz twarzy Marvela był bardzo wymowny.
— Potem zatrzymałem się. — Oto — pomyślałem sobie — jest taki sam, jak ja, wyrzutek. Oto człowiek właśnie dla mnie. — Zawróciłem więc i podszedłem do ciebie. Do ciebie, uważasz, i...
— Boże! — wyszeptał Marvel. — Ależ mnie się poprostu w głowie kręci. Czy wolno mi spytać, o co chodzi?... Jakiej pomocy może żądać ode mnie „Niewidzialny?“
Strona:PL Wells - Człowiek niewidzialny.djvu/69
Ta strona została przepisana.