Tymczasem zdarzyła się inna rzecz nadzwyczajna, o której miał niebawem usłyszeć, a którą zauważono prawie za jego plecami. Rzeczą tą było zjawisko „garści pełnej pieniędzy“, poruszającej się bez widocznej pomocy wzdłuż muru w uliczce Ś-go Michała. Inny marynarz widział ową osobliwość tego samego rana. Rzucił się ku zjawisku, lecz został obalony na ziemię, a kiedy porwał się na nogi, złoty motyl zniknął. Marynarz był skłonny uwierzyć we wszystko, ale to, jego zdaniem, było już nieco za wiele. W końcu zaczął rozmyślać nad temi dziwami.
Historya o latających pieniądzach była prawdziwa. I wszędzie w tej okolicy, jak gdyby w pysznym Londynie i w County Banking Company, z kas sklepików i oberży, zwłaszcza, iż w tak słoneczny dzień drzwi stały otworem, pieniądze spokojnie i chytrze znikały tego dnia całemi garściami i rulonami, sunąc cicho wśród ścian i cienistych kątków, chowając się szybko przed zbliżającym się wzrokiem ludzkim. A jakkolwiek nikt tego nie zbadał, wszystkie pieniądze kończyły swą tajemniczą wędrówkę w kieszeni owego wzburzonego jegomościa w zniszczonym cylindrze, siedzącego przed małą oberżą na skraju wsi, noszącej miano Port Stowe.
Dopiero w dziesięć dni potem, kiedy inna nowa historya stała się już całkiem oklepana, marynarz zestawił krytycznie różne fakty i zaczął pojmować, jak blizko znajdował się przy owym zdumiewającym Człowieku Niewidzialnym.