Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/69

Ta strona została uwierzytelniona.

mała, podłużna plamka — i machnąłem szyderczo pod adresem tego, który w tej chwili mógł patrzeć na nas przez lunetę.
Idąc dalej, poruszyliśmy lawinę, co pobudziło naszego ostatniego przewodnika do głośnej modlitwy, aleśmy nic nie oberwali, prócz kilku płatów śniegu. Reszta przeszła w odległości paru jardów poza nami. Wisieliśmy właśnie na skale; gdy lawina znikła wdole poczęliśmy znowu się wspinać, podpierani przez tragarzy, po stopniach, które wyrąbywał w lodzie pierwszy przewodnik. Lawina była bardzo wspaniała, pókiśmy jej nie zobaczyli zbliska; póki huczała i grzmiała nad naszemi głowami i wywoływała groźne echo w błękitnych głębiach skał; jednakże zbliska przedstawiła się jak najprozaiczniej — większość kamieni była mniejsza ode mnie.
— Wszystko w porządku? — zapytał przewodnik.
— W porządku — odparłem.
— Mam nadzieję, że jest bezpiecznie, mój drogi? — zapytała mateczka.
— Bezpiecznie, jak na Trafalgar Square — odrzekłem. — Hop do góry, matczynku!
Co też ona uczyniła z niezwykłą zręcznością.
Trawers wyprowadził nas wreszcie na wieczne śniegi i tam też urządziliśmy postój — byliśmy oboje okropnie radzi i ze śniadania, i z wypoczynku. Tymczasem wynikł zatarg z przewodnikami i tragarzami. Byli już uprzednio nieco rozgniewani moim ożywionym marszem ze spuszczaniem wdół kamieni, a teraz narobili strasznego hałasu, że zabrałem ze sobą, zamiast wódki, rodzaj bezalkoholowej imbirówki. Żebyż to chcieli przynajmniej spróbować! Nawet się nie zaczynało. Wynikła osobliwa dysputa, dziwnie brzmiąca w tem rozrzadzonem powietrzu, o wartościach odżywczych pewnych potraw i oko-