Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/143

Ta strona została przepisana.

Jego z pośród pożarów na barkach wyrwałem.
On ze mną mórz rozlicznych przebywając brody,
Wszelkie nad wiek i siły znosił niewygody
I groźby samych niebios. Na jego żądania
Do twych progów pokorne zaniosłem błagania.
Zlituj się ojca z synem! Wielką jest twa siła,
Gdy ci rząd kniej Awernu Hekate zleciła.
Jeźli Orfej potrafił cień wywołać żony,
Wsparty słodko brzmiącemi trackiej cytry strony;
Jeźli Pollux dla brata śmierć podzielił srogą
I tą, którą odchodzi zawsze wraca drogą;
Wspomnęż ci o Tezeju lub wielkim Alcydzie?
I mój ród od Jowisza najwyższego idzie.
Tak dzierżąc się ołtarzy błagał ukorzony. —
O synu Anchizesa z krwi bogów zrodzony!
Łatwy wstęp w kraj Plutona, wieszczka na to rzekła.
Dzień i noc są otwarte czarne wrota piekła;
Lecz nikt z nich kroków swoich na świat nie powraca,
I w tem trudność niezbędna w tem jest cała praca.
Ledwie kilku z Jowisza względów i szczodroty,
I których pod obłoki wywyższyły cnoty,
Zdołało, acz z krwi bogów. Zewsząd gęste knieje,
A wkoło kręty Kocyt czarne nurty leje.
Lecz, gdy się powziętego nie zrzekasz zamiaru
Dwakroć Styx przebyć, dwakroć wstąpić do Tartaru,
Gdy podjęcia czczych trudów żądza tobą władnie;
Posłuchaj, co ci wprzódy dopełnić wypadnie.
Jest na drzewie ukryta w gałęzi gęstwinie
Złota a poświęcona różdżka Prozerpinie;
To drzewo, zewsząd lasów pokrywa odzienie
I czarne wklęsłych dolin otaczają cienie.
Niech się nikt w kraj podziemny wstąpić nie spodziewa,
Kto wprzód złotej gałązki nie ułamie z drzewa.