Gdzież to rwiecie znużone, Fabiowie, oko?
Tyś jest Maxym, co jeden zbawiasz Rzym odwłoką.
Innych dłoń miedź hartowną duchem natchnąć zdoła
I twarze z litych głazów do życia powoła;
Będą lepiej spraw bronić, a rozmiaru władzą
I wschód gwiazd i ruch niebios w swych rysach wydadzą.
Ty w podział Rzymianinie weźmiesz świat podbity;
Pomnij, te twoje sztuki, te będą zaszczyty;
Pokój wkładać narodom na zasadach trwałych,
Przebaczać zwyciężonym, a nękać zuchwałych.
Tu Anchiz rzecze dalej podziwieniem zdjętym:
Oto idzie Marceli z łupem z wodza wziętym,
I zwycięzca, nad innych jaśnieje rycerzy:
On swą jazdą Rzymowi straszny bunt uśmierzy,
Zetrze Peny[1], na Galla buntownego zleci
I z wodza Kwirynowi łup zawiesi trzeci.
Enej widząc, że razem idzie rycerz młody
Świetną zbroją okryty i boskiej urody,
Lecz wzrok w ziemię spuszczony, twarz smutkiem okryta,
Ojcze! któż jest, co idzie za tym mężem, pyta?
Syn to jego, czy prawnuk z tak świetnej rodziny?
Jakiż gwar całej za nim powstaje drużyny?
Jakże sobie podobni! lecz zacóż wokoło
Noc swym kirem osłania smętne jego czoło?
Na to mu Anchiz łzami odpowie zalany:
Nie badaj o twych ziomków żal nieopłakany:
Ach! ten młodzian, dotknięty wyroki srogimi,
Zaledwie się pokaże i wraz zniknie z ziemi.
Zbyt by Rzym dla was, bogi! w siłę wygórował,
Gdyby go los przy życiu dłużej nam zachował.
Te pola, bliskie Marsa potężnej załogi,
- ↑ Poenos, Kartagińczyków. P. W.