Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Woła głosem ogromnym: Latyńskie matrony!
Słyszcie mię, gdzie jesteście; jeźli w sercach macie
Choć cokolwiek litości ku nędznej Amacie,
Jeźli na prawa matki umysł wasz jest dbały,
Rozpuśćcie za mną włosy i pocznijcie szały.
Tak nią w zaciekach Bacha sroga jędza ciska
Przez lasy i przez puste zwierząt legowiska.
A sądząc, że już gniewów dosyć podnieciła,
Że zamysły Latyna i dom przewróciła,
Czarnem skrzydłem zła jędza wzbiwszy się do góry,
W zuchwałego Rutula uleciała mury.
Z mieszkańcami Akrytu Danae złączona
Wzniosła je, tu szybkimi wiatry zapędzona.
Tę osadę Arduą nazwali przodkowie,
Dziś przez los świetnem mianem Ardei się zowie.
Tu gdy noc kir nad światem rozciągnęła całym,
Turn używał wywczasu w gmachu okazałym.
Wtem Alekto wyzuta z jędzy przyrodzenia,
W postać letniej staruszki nagle się zamienia:
Żłobi czoło marszczkami, włos przybiera siwy
I przykrywa go wieńcem z gałązek oliwy.
Więc w kapłanki Junony, Kaliby osobie
W takowym do młodziana przemawia sposobie:
Czyż tylu trudów, Turnie, zaniechać przystoi?
Przejdąż-li twoje berła do przybylców z Troi?
Przeczy ślubów król, mimo krwi co cię zaszczyca
Wyszukują do tronu obcego dziedzica;
Idź na ciosy; zwiedziony, walcz daremnym bojem,
Zgrom Tyrreny, a zasłoń Latynów pokojem.
Gdy leżysz w głuchej nocy głęboko uśpiony,
Mówię ci to z rozkazu wszechmocnej Junony.
Dalej! wesół za bramy młódź wyprowadź zbrojną,
Niech pospiesza na boje, niech oddycha wojną.