Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/44

Ta strona została przepisana.

A ogon w mnóstwo kłębów za niemi zwinięty
Pławił się przez spokojne słonych wód odmęty.
Krzyk powstaje, skłócone morze piany ciska.
Wchodzą na ląd: krew z ogniem z oczu ich wytryska,
A sycząc, ozorami liżą paszczę srogą.
Uciekamy wybledli; oni prostą drogą
Na Laokona pędy wymierzyli swoje,
I najpierwej spotkawszy dzieci jego dwoje,
Wpadli na nie obadwa, w kłęby opasali
I drobne ciała nędznych okropnie skąsali.
Bieży z mieczem na pomoc ojciec żalem zdjęty,
Wnet i jego krępują straszliwemi pęty;
Dwakroć ciało ściśnięte i barki i szyja,
Dwakroć gad hardym karkiem nad głowę się wzbija.
Czarnym jadem okryty i posoką zlany,
Oburącz targa z siebie dręczące kajdany;
A wyciśnięte bólem okropne jęczenia
Do gwiaździstego niebios dochodzą sklepienia:
Podobnie zbiegły cielec od ołtarzy ryczy,
Gdy z grzbietu strąci chybny topór ofiarniczy.
Wtem czołg swój ku świątyni obróciwszy gady,
Uciekają i w zamku kryją się Pallady.
Tu nowa trwoga w drżące przeciska się łona.
Wszyscy za grzech skaranym mienią Laokona,
Który na święte drzewo dłoń swoją wymierzył
I zbrodniczym pociskiem w bok konia uderzył.
Cały gmin błagać bóstwo domaga się w zgodzie,
Wiedźmy konia, wołają, i umieśćmy w grodzie.
Łamiemy mury miasta, rozkopujem wały,
Z skwapliwością do pracy lud się zaprzągł cały,
Suniem walce pod nogi, kładziem na kark sznury,
Brzemienny wrogiem potwór kraje nasze mury.
Nucą w kolo pieśń świętą chłopcy i dziewczyny,