niom nauczycieli, szanujące powagę kulawego Szymona, nieopalanej zimą »kozy«, brzezinowych, giętkich, w wodzie deszczowej wymoczonych prętów...
W praktyce rzecz przybiera formy o wiele prościejsze. Po okresie wrzenia, burzenia się, rozpryskiwania, który trwa krócej lub dłużej, nigdy jednak granic pierwszego szkolnego kwartału nie przekracza, wrzątek zaczyna zwolna stygnąć, i płynny, iskrami sypiący metal układa się posłusznie w przygotowane zawczasu formy. Wybuchy fajerwerkowe zdarzają się i później niekiedy, ale już ogólnego porządku rzeczy nie są w możność odmienić.
Hałas nadzwyczajny, panujący dziś w klasie, stwierdza, że okres burzy trwa tu w całej pełni — ba! dopiero się rozpoczął...
Naszego malca jednak nic on nie obchodzi. Rumiany tłuścioszek, usadowiony wygodnie w jednej z oddalonych ławek, spożywa swój ser z bułką z takim spokojem, jakby znajdował się gdzieś na skraju lasu, pod kępką brzóz lub sosenek.
Nagle ktoś woła w pobliżu:
— Te, knot!...
Niewiadomo skąd, malec odgaduje odrazu, że to o nim mowa.
Zwraca się w stronę głosu, który płynie z wysoka, i widzi swego protektora, stojącego na wierzchu dwóch ławek, w postawie kolosa Rodyjskiego, z ręką przyjaźnie ku niemu wyciągniętą.
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.