biegnie za spłoszonymi i pędzi je przed sobą, dopóki nie przefrunęły przez mur do ogrodu klasztornego.
O Piotrusiu i jego orzechach zupełnie zapomniał.
Do domu ma blizko, ale, jak zawsze, nie idzie doń prostą drogą. W jednem miejscu przystanął, żeby przypatrzeć się mularzom, pracującym przy budowie nowej kamienicy; w innem, żeby wypytać przekupkę o cenę gruszek, jabłek, śliwek, pestek dyni i ziarn słonecznikowych (kupować tymczasem nie chce — no, i nie ma za co); w innem jeszcze, żeby postraszyć żydowskiego bachórka i ucieszyć się, widząc jak pada, fikając gołemi, tłustemi nożynami...
Niewiadomo jak i kiedy znalazł się na moście Staromiejskim. Wsparł się obiema rękoma o poręcz — wzrokiem melancholijnym ściga przepływające pod mostem fale.
— Może wolisz miód? — odzywa się nagle za jego plecami głos dziecinny, nieśmiały.
Jednocześnie wychyla się od niego pucołowata, rumiana twarzyczka z błyszczącemi poczciwie oczyma.
To Piotruś, który od wyjścia ze szkoły nie porzucał swego protektora, łażąc za nim w odległości kilku kroków, po uliczkach i zaułkach miasteczka...
Na wspomnienie o miodzie, Kozłowski oblizuje się.
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.