Gdy Luceński popisywał się swem nosowem wymawianiem — on przerwał odważnie:
— Panu prosorowi to łatwo — bo pan prosor ma nos zapchany tabaką...
Klasa — struchlała. Wypadek był niesłychany. Takie zuchwalstwo względem takiego nauczyciela!
Luceński stał się na chwilę tak czerwony, jak jego peruka. Potem chwycił swą grubą trzcinę, z silnym rozmachem uniósł ją w górę, i...
I spokojnie położył na stoliku, obok kałamarza i piasecznicy.
Szeroka, wygolona twarz przybrała zwykły wyraz; na ustach pojawił się zwykły, lekko ironiczny uśmieszek...
Profesor zanurzył dwa palce w kieszonce od kamizelki, wyjął małe, szyldkretowe pudełeczko — otworzył je i Szabuńskiemu podsunął.
— No — dobrotliwie wyrzekł — zażyj-że i ty!... Dobra — parole!... Prawdziwa francuska — w sam raz do wymawiania dyftongów i spółgłosek nosowych...
Szabuński ukłonił się, zażył tabaki, znów się ukłonił i czterokrotnie, raz po razu, kichnął. Koledzy czterokrotnie, raz po razu, krzyknęli mu: »na zdrowie!« W klasie zapanował nastrój bardzo przyjemny.
Ale w tejże chwili na katedrze rozległ się grzmot. Profesor walił trzciną w stół; jak Jupiter tonans. Wśród grzmotów krzyczał:
— Zapowiadam wam, głowy kapuściane! że
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.