kłej godzinie. Wszystkich pozostałych rozdzielono, zaraz po dwunastej, na małe grupy i w pustych klasach pozamykano.
Przecierpieli głód mężnie — kolegi nie wydali.
Mimo to nazajutrz zaraz po pauzie, Kozłowski został »wypukany« z klasy. Wyszedł z mina smętną, jakby w przeczuciu nieszczęścia; wrócił po kwadransie — zapłakany.
Koledzy odgadli bolesna prawdę. Pełnym współczucia wzrokiem objęli nieszczęśliwą, jakby zmiętoszoną postać »Kozła«; spojrzenie pełne nienawiści posłali »Ślimakowi«.
Ostatni siedział spokojnie, »jak trusia« — blady, zimny, z dwuznacznym uśmieszkiem, błąkającym się na wązkich wargach. Zawsze on się uśmiechał — nigdy nie śmiał głośno. Nie widziano go też ani razu grającego w piłkę, ślizgającego się, biegającego do mety. Ludzie obdarzeni najbujniejszą wyobraźnią nie byli w stanie wyobrazić sobie Ślimackiego, wywracającego koziołka.
— Osobliwy fenomen... parole! — mówił o nim profesor Luceński. — Ryba pod postacią ślimaka.
Nowy prymus nie cieszył się miłością kolegów — natomiast bali się go oni. Ile razy jakieś kółko żywo o czemś rozprawiało, a on się zbliżył — natychmiast wszyscy milkli i rozchodzili się. On zaś, choć czynnego udziału w życiu koleżeńskiem nie brał, niesłychanie był ciekawy wszystkiego, co się w kółkach mówiło i działo.
Ślimacki był synem urzędnika sądowego, za-
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.