niespodziane wrażenie wzrokowe szyków mu nie popsuło.
Za to w zwykłej rozmowie płynnym bynajmniej nie był. Zawadzała mu tu samogłoska »a«, która wtrącał co kilka słów bez żadnej potrzeby, wymawiając ją przez nos i ponad wszelką miarę przeciągając.
Pytał go kto:
— Wojtek! pójdziesz na »ciarki?«
On w głowę się drapał i usta szeroko otwierał.
— A... pójdę! Co nie miałbym... a... pójść!
To, że jego ojciec był prostym robotnikiem, nikogo nie raziło. »Niebieskie mundurki« nie znały różnic stanowych — przynajmniej tam, w tem cichem, dobrem miasteczku, gdzie Sarbiewski swe pierwsze rymy składał, a Skarga i Wujek z kazalnicy przemawiali.
Syn stolarza, syn urzędnika i syn obywatela ziemskiego żyli w szkole na jednych prawach, całowali się i czubili bez żadnych wyróżnień.
Czasem tylko rzemiosło Wojciecha Krystka budziło ciekawość w kolegach jego syna.
— Słuchaj, Wojtek! — zagadywali — to ty wiesz, jak się robi szafę?
— A... wiem.
— Krzesło?
— Też wiem.
— Stół, komodę, łóżko, ławkę?
— Wszystko... a... wiem. Jakbym się uparł, tobym sam... a... każdą rzecz zrobił.
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.