czenia« pozostać miały na zawsze już z dwuznacznym na pierwszej karcie napisem: »Ćwicz... Witolda Sprężyckiego«.
Druga gromadka skupiła się przy koledze rysującym. Ten budzi większy jeszcze zachwyt, połączony z szacunkiem. Niebieskie mundurki, choć cisną się przejęte ciekawością, czynią to bardzo ostrożnie, aby pracującemu nie przeszkadzać, aby go, broń Boże, nie »trącić«...
Każdy trzyma i podsuwa artyście papier i ołówek, każdy pragnąłby pozyskać choćby mały szkic jego ręki genialnej. Niektórzy przynieśli przygotowane umyślnie w tym celu zeszyty z przytwierdzonemi na jedwabnych wstążeczkach ćwiartkami różnokolorowej bibułki angielskiej.
Ze wszystkich stron słychać nieśmiałe, zająkliwe prośby:
— Wyrysuj mi, kochany Konopko, myśliwego!
— A mnie, mój złociutki — charta!
— A mnie, mój brylantowy — zająca!
Konopka, tęgi, pleczysty wieśniak, nieustannie poświstujący lub podśpiewujący pod nosem melodyę znanej piosenki: »Pojedziemy na łów, na łów...« spełnia ochotnie wszystkie pragnienia. Wyciąga rękę to na prawo, to na lewo, bierze najbliższy papier, zarysowuje go, oddaje, sięga po następny, i zaspakaja kolejno każdego kolegę. Po chwili, ten już ma zająca, ten charta, ten myśliwego — wszyscy są zachwyceni — wszyscy też wielbią go, kochają i szanują.
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.