sie, napełniła ją żółtem, smutnem, jakby chorem światłem.
Wszystko wygląda osowiale, brzydko. Klasa wydaje się mniejszą i brudniejszą, niż zwykle. Na suficie widać smugi kurzu, w jednym z kątów — pajęczynę.
Chłopcy tłumią ziewanie; siedzą milczący, bez humoru. Nawet figlować im się nie chce.
I znów na katedrze zasiadł ten sam stary nauczyciel; rozłożył tęż samą niewielką, na bibule drukowaną książkę — czyta...
Głos jego brzmi inaczej, niż latem. Jest tak samo jak szyby zmatowany, głuchy. Ale jak zawsze, przelewa się rytmicznie, to słabnąc, to podnosząc się, z teatralną deklamacyjnością, która działa na młodych słuchaczów jak muzyka.
Nauczyciel czyta:
Cicho skradł się wiek sterany,
W smutną starość pchnąwszy mnie...
Zatrzymuje się, poprawia okularów. Głowa zasuwa się głębiej w kołnierzyki: siwe włosy niżej na plecy opadają.
Płynie ze mną w kraj nieznany —
Żegnam was, młodości dnie!
Kładzie szeroką dłoń na książce; nie patrząc na nią, powtarza:
Żegnam was, młodości dnie!...