A on, wyprostowawszy się i ręce ku otwartemu oknu, lub — gdy znajdują się na przechadzce — ku gąszczom leśnym wyciągnąwszy, ze słodkiem rozrzewnieniem kończy:
Wietrzyku! co tu sobie lekko polatujesz,
Jedne ziółka kołyszesz, a drugie całujesz,
Nie gardź tą siwą bródką — a przez wdzięczne wianie,
Daj i jej nad miód słodszych ust pocałowanie!
Koledzy zachwycają się deklamacyą Sprężyckiego — nauczyciel zarzuca jej brak »kadencyi« oraz dykcyę »śmietankową«, »maślaną«... Chłopiec czyni największe wysiłki, aby się z tych wad poprawić — przechodzi to wszakże jego możność.
Jeden tylko Kucharzewski, olbrzym klasowy, z głosem dojrzałego mężczyzny, przerastający wzrostem najwyższych nauczycieli — zadowala pod tym względem profesora Skowrońskiego. On tylko z dostateczną energią języka umie wypowiadać wiersze, w których słychać jakby warkot bębna, jakby poryw lwa...
Zdrrrajco! z twarrrdej Taurrrów wygrrryzłeś się skały,
A Hitrrrzańskie tygrrrzyce pierrrś ci podawały!...
Stary nauczyciel promienieje zachwytem i jak żółw ze skorupy wychyla się ze swych olbrzymich kołnierzy, gdy Kucharzewski głosem potężnym wygrzmiewa Naruszewiczowskie »aleksandryny«:
Już widzę... jako wdziawszy hart niezłomej zbroje,
Zmiata z karków niewiernych odęte zawoje;