z placów nadrzecznych, z którego uprzątnięto drzewo budulcowe. Sprężycki, liczący się do najzapaleńszych i najzręczniejszych »ekstramecistów«, rej tam wodził. Gdy postawiony na »mecie« kręcił się, jak wrzeciono i podskakiwał, równie trudno było trafić go piłką, jak zabić kulą jaskółkę w locie. Gra całkowicie go pochłonęła — zapomniał o wszystkich poetach na świecie.
Dopiero w kilka dni później powrócono do tego przedmiotu.
— Cóż »Konrad Wallenrod«, hę? — zapytał go Dembowki, gdy chodzili po ogrodzie publicznym, trzymając się pod ręce i zajadając kupioną do spółki kwartę »sapieżanek«.
— Prześliczny! — osądził, ogryzając starannie ogonek gruszki.
— A »Dziady«?
— Cudowne!
— Wiesz? — ja za jednego Mickiewicza oddałbym tych wszystkich, których nam Skowron każe wykuwać!
Sprężycki milczał, ocierając starannie nową sapieżankę.
— Cóż to za poeta ten tam Krasicki! albo ten jakiś Naruszewicz!
Sprężycki na kolegę nie patrząc, zauważył tylko:
— Iiiii...
— Jak stary zacznie prawić o swoim »poecie
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.