serca«, »śpiewaku Justyny«, to jak Bozię kocham, język gryzę, żeby nie wybuchnąć śmiechem!
— Ooooo! — mruknął znów tamten dwuznacznie.
— Albo czy nie śmieszny i ten twój »Pacierz«...
— Jaki »Pacierz«?
— Wiesz... »Gończe złotego słońca«... czy też »Słońce złotego gońca«... już nie pamiętam.
Sprężycki cisnął niedojedzoną gruszkę na ziemię, wyrwał rękę z pod ramienia kolegi, i obracając się doń twarzą, wyrzekł dobitnie:
— Głupiś!
Dembowski, znacznie spokojniejszy, uśmiechnął się na to »filozoficznie«.
— Dlaczego mam być głupi? — zapytał bez gniewu.
— Bo nie możesz zrozumieć, że... że...
Zaciął się — trudno mu było myśl swą wyrazić słowami.
— No, że — jedno drugiemu nie przeszkadza! — dokończył wreszcie głosem podniesionym.
Tamten kręcił głową, naprawdę nic nie rozumiejąc.
Usiedli na ławce. Sprężycki długo milczał, napiętkiem ziemię rozgrzebując, wreszcie rzekł:
— Widzisz, Bronek, to jest tak. Czy ty lubisz naprzykład — sapieżanki?
— Ba!
— Czy one są, podług ciebie, dobre?
— Wyborne!
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.