Nawet na pauzę z klasy nie wychodzi, lecz skulony jak karyatyda, powtarza wciąż wkółko, grubym głosem, jedną i tęż samą lekcyę, która w żaden sposób utkwić mu w pamięci nie może.
Jednego dnia, wyjątkowo upalnego, pozwolono uczniom iść na godzinę do domu. Nauczyciel zachorował, a nie było komu go zastąpić. Jak ptaki, gdy ujrzą drzwi klatki otwarte, rzucili się chłopcy do wyjścia. W kilka sekund klasa opustoszała — pozostali tylko: Kucharzewski i Wroński.
Wroński, nadzwyczaj pilny, korzysta z wolnej godziny, aby przepisać kilka kart z drogiej, od kolegi pożyczonej książki, na której kupienie był za biedny. Już prawie całą książkę miał przepisaną pięknem wyraźnem rondem, którem celuje i które raczy pochwalać sam mistrz Welinowicz.
Kucharzewski wcisnął się w najdalszy kąt, i zgrzany, spotniały, męczy się nad gramatyką łacińską.
Pochylił swe wielkie ciało — wyraźnie, choć niezbyt głośno, czyta:
— »Rzeczowniki na is są rodzaju żeńskiego«.
Przeczytawszy, prostuje się, zamyka oczy i zaczyna jęczeć monotonnie:
— Rzeczowniki... rzeczowniki... rzeczowniki. Na is... na is... na is. Są rodzaju żeńskiego... żeńskiego... żeńskiego.
Wbiwszy już sobie w głowę to zdanie, znów pochyla się, żeby z książki nową szczyptę mądro-
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.