— Cannabis... cannabis... cannabis. Ignis... ignis... ignis. — To już umiem. A tamte?
Przypomina sobie i przypomnieć nie może. Wyfrunęły pewnie otwarłem oknem na ulicę bujać z chrabąszczami, grać w piłkę z dziećmi, śmiać się i bawić z całym światem...
Ściska czoło obiema dłońmi — przez długą chwilę milczy.
— Kucharzewski!...
Ktoś wola nań cienkim, nieśmiałym głosem.
Nie odwracając się, nie otwierając zamkniętych oczu, odpowiada szorstko:
— Idź sobie — nie przeszkadzaj!
— Pomogę ci, jeśli pozwolisz...
Odmyka oczy, wpatruje się bystro w poczciwą zarumienioną twarz Wrońskiego.
— Oj, pomóż! pomóż... — mówi głosem dziwnie spokorniałym. — Łeb mi pęka, a nic wykuć nie mogę.
— Widzisz... jest na to sposób. Nauczył mnie go pewien akademik z Warszawy.
— Jakiż to sposób?
— Ułożono z tych wyjątków — wierszyk.
— Wierszyk?... Do deklamacyi?...
Twarz olbrzyma wypogodziła się. Lubi niezmiernie wiersze — ma szczególną zdolność do zapamiętywania ich i wygłaszania.
— Posłuchaj więc uważnie.
Malec wypręża się, mówi głosem podniesionym:
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.