— Salamon minął bramę — poszedł w rynek — skręcił na Warszawską...
Niebezpieczeństwo zażegnane. Sok buraczany z melasą i gryzący »drajkenig« w bibule tryumfalnie na stół wracają. Pikiety ściągnięte, obóz oddaje się swobodnej, niczem nie krępowanej zabawie.
Nagle drzwi otwierają się cichuteńko — we drzwiach staje niewielka postać w czapce z gwiazdką, w krótkim, niewielkim płaszczyku, zwanym »ponszo«, bez wąsów i brody, z siwiejącymi faworytami.
Postać wykonywa ruch, wyrażający razem: przerażenie i zawstydzenie, i mówi łagodnym, śpiewnym głosem:
— Ooo!... nie można!
Chłopcy stają wyprostowani, usiłując zasłonić sobą dowody przestępstwa. Zanim nauczyciel zdążył zdjąć czapkę i rozpiąć »ponszo«, już papierosy w towarzystwie kieliszka powędrowały przez otwarte okno do ogródka.
— Nie można... nie można... — powtarza Salamonowicz, kręcąc się po pokoju.
— Co takiego, panie psorze? — pyta najspokojniej w świecie Szymczak.
— Lekceważenie przepisów... ruina zdrowia... bezeceństwo!... Nie można... stanowczo nie można.
— Czego pan psor od nas chce? Myśmy nic złego nie robili!
— Nic złego?... Ha, ha!... A to co?
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.