Wysuwa długi nos, zaczyna wciągać powietrze. Uczniowie idą za jego przykładem. Przez chwilę odbywa się ogólne węszenie.
— Dym... co?... dym! A wy mówicie: nic złego... Ha, ha, ha!...
Śmieje się krótkim, urywanym, pełnym wewnętrznego zadowolenia śmiechem.
Siada przy stole, ręce zaciera.
— Proszę cię, kochaneczku — zwraca się do Szymczaka — podaj mi z łaski swej »księgę...«
— Księga u gospodyni.
— Pofatyguj się, chłoptysiu, do pani Pórzyckiej, powiedz, że pan »nadzorca« kłania się pięknie i o »księgę« prosi.
Najstarszy z uczniów, Łaguna, występuje na środek.
— O cóż pan psor posądza?
— Paliliście... A to nie można... nie można...
— I cóż to paliliśmy podług pana profesora?
— Ooo!... to już bagatela. Może gelb wirginien... może »drajkenig...« może »turecki mocny...«
Łaguna przybiera minę obrażonej niewinności.
— Pan profesor jest w błędzie. Myśmy palili — trociczki.
Wchodzi pani Pórzycka — uśmiechnięta, dygająca.
— A, pan prefesor... Jakie szczęście!
— Witam kochaną panią i — proszę o książeczkę!... Będę miał przyjemność zapisać malam notam...
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.