Odkłada książkę — ucho nadstawia. Na jego twarzy maluje się radośne zdziwienie.
Brzęk zbliżył się, uwyraźnił — jest teraz podobny do stłumionego huczenia.
Przez otwarte okno wpadł chrabąszcz, ciężkim lotem przefrunął tuż przy uchu chłopca — hucząc głucho, krąży dokoła jego głowy.
Sprężycki nie chwyta go. Z czułością, prawie z rozrzewnieniem, wpatruje się w latającego — ręce doń wyciąga, jak do przyjaciela, jak do wybawcy...
Już się teraz jeografii nie lęka; już mu Żebrowski nie straszny.
Książkę odepchnął z lekceważeniem, zagwizdał — szuka czapki, żeby wybiedz na podwórze, na Rynek, wpaść do której »stancyi«, umówić się z kolegami o dzień jutrzejszy.
Umowa zawarta, warunki obgadane — Sprężycki wraca do domu i kładzie się spać, mało się troszcząc o profesora Żebrowskiego i o Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.
Nazajutrz niebieskie mundurki kupią się gromadkami przed gmachem szkolnym, na korytarzach. U każdego w tece, oprócz książek, kajetów i obwarzanków, kryje się rzecz tajemnicza, o którą wzajemnie się dopytują.
— Przyniosłeś?
— Przyniosłem.
— Ile?
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.